poniedziałek, 15 marca 2010

Powrót do klasycznej metody nauczania

Słownik brytyjskiego ucznia zawiera średnio około 800 słów. Prawdopodobnie w Polsce sytuacja wcale nie wygląda lepiej. Na poziom oświaty narzeka się w wielu państwach europejskich. Ta tendencja jest zauważalna również w Polsce. Instytucje UE i rządy poszczególnych państw wciąż wprowadzają reformy, lecz bez widocznych rezultatów. Aby wyjść z tego marazmu, mówi się o konieczności powrotu do klasycznej metody kształcenia.

Znana brytyjska pisarka Dorothy L. Sayers (w swoich czasach blisko współpracująca między innymi z C.S. Lewisem i J.R.R. Tolkienem) napisała w 1947 roku głośny esej pt. "Zagubione narzędzia uczenia" ("The Lost Tools of Learning"). Zastanawia się w nim nad przyczyną regresu w edukacji. Znamienne, że problem, który kulminację osiąga w czasach współczesnych, był już zauważony i szczegółowo analizowany przeszło pół wieku temu.

Powrót do przeszłości

 
Sayers, aby pobudzić czytelnika do myślenia, stawia przed nim istotne pytania. Oto kilka z nich: Czy dwudziestowieczny chłopak i dziewczyna lepiej rozumieją świat, niż ci uczący się w szkołach przed wiekami? Dlaczego po zaliczeniu materiału szybko zapominają jego treść? Jak to się dzieje, że osoby wykształcone dają się tak łatwo prowadzić specjalistom od propagandy i reklamy? Dlaczego dorośli ludzie nie potrafią odróżnić książki dobrze udokumentowanej od słabej merytorycznie? Dlaczego naukowcy polemizują ze sobą, nie definiując dyskutowanych terminów i nieświadomi tego rozmawiają o różnych rzeczach?

Szukając odpowiedzi na te i podobne pytania, pisarka dochodzi do wniosku, że przyczyną regresu w szkolnictwie jest porzucenie przez nauczycieli sprawdzonej, klasycznej metody nauczania, opartej na tzw. trivium i quadrivium. Zdaniem Sayers, czas cofnąć się o jakieś 500 lat, żeby... zrobić rzeczywisty krok do przodu. Oczywiście pisarka zdaje sobie sprawę, że hasło powrotu do średniowiecza wywoła sprzeciw wielu środowisk. Dlatego jest świadoma, że starą metodę trzeba dostosować do współczesnych realiów. Niemniej taki powrót musi nastąpić, gdyż jest to jedyny sposób na uzdrowienie edukacji. W przeciwnym razie szkoła będzie nadal prowadziła młodzież w ślepy zaułek.

Siedem sztuk wyzwolonych

Klasyczna metoda nauczania powstała jeszcze w czasach starożytnych i była sposobem nauczania opartym na siedmiu sztukach wyzwolonych (artes liberales). Ich celem było wyposażenie człowieka w pewien podstawowy zasób wiedzy ogólnej, niezbędnej do dalszego kształcenia. Obejmowały one trzy sztuki literackie, tzw. trivium, w którego skład wchodziły: gramatyka - mająca za zadanie poznawanie języka, jego struktury, fleksji; dialektyka - uczenie logicznego wiązania poznanych faktów, argumentowania; retoryka - sztuka sprawnego wyrażania myśli tak, by były przekonujące i zrozumiałe dla słuchaczy.

Siedem sztuk wyzwolonych uzupełniały nauki o ilości, materii, przestrzeni (quadrivium): geometria, arytmetyka, astronomia i muzyka. O ile trivium uczyło wiedzy ogólnej, filologicznej, o tyle w quadrivium zapoznawano z ówczesną wiedzą matematyczno-przyrodniczą.

Wymienione nauki stanowiły podstawę dalszego kształcenia: prawniczego, medycznego czy teologicznego. Warto tu podkreślić, że kształcenie kierunkowe, zawodowe nigdy nie wyprzedzało kształcenia ogólnego. Najpierw wyposażano ucznia w poszczególne sprawności, a dopiero potem przekazywano umiejętności praktyczne.

Dobrze wyszkolony umysł

Sugestie Dorothy Sayers przyniosły wymierne efekty. W Stanach Zjednoczonych ruch klasycznego nauczania znajduje coraz więcej zwolenników. W książce "Dobrze wyszkolony umysł" (The Well-Trained Mind) do trivium nawiązują Susan Wise Bauer i Jessie Wise (odpowiednio córka i matka). Autorki są współczesnymi amerykańskimi zwolenniczkami opisywanej metody. Jessie Wise kształciła swoje dzieci w domu już w latach siedemdziesiątych XX wieku. I już wtedy wzorowała się na trivium. Znamienne, że w tamtych czasach do szkół nie posyłali dzieci na ogół tylko hippisi zbuntowani przeciw "kapitalistycznemu systemowi ucisku". Jessie Wise, kierując się odmiennymi motywacjami, była jedną z reanimatorek antycznego stylu nauczania. Dzieckiem uczonym w taki sposób była właśnie Susan Wise Bauer. Dzisiaj wszechstronnie wykształcona, znająca kilka trudnych języków (łaciński, grecki, hebrajski, koreański).

Autorki w swojej pracy wyróżniają trzy klasyczne etapy zdobywania wiedzy (opierając się na amerykańskim systemie oświaty). Klasy I-IV to okres przyswajania informacji (gramatyka); klasy V-VIII - to analiza zdobytych informacji (dialektyka); klasy IX-XII - wyrażanie informacji (retoryka).

Jak widać, gramatyka, dialektyka i retoryka nie są tu osobnymi przedmiotami szkolnymi we współczesnym rozumieniu. Wskazują raczej na filozofię nauczania określonych treści. W klasach początkowych dziecko poznaje podstawową wiedzę z każdego przedmiotu i otaczającej go przyrody. Na etapie dialektyki uczy się argumentacji i logicznego łączenia w całość poznanych faktów (sortuje i syntetyzuje dane). I w końcu na etapie retoryki - ćwiczy się w przekazywaniu zdobytej wiedzy w sposób przekonujący i zrozumiały dla słuchaczy. Warto podkreślić jeszcze raz, że na każdym etapie powraca się do danej wiedzy, poszerzając jej zakres ilościowo oraz jakościowo).

Program proponowany przez Susan Wise Bare i jej matkę podkreśla znaczenie języka łacińskiego. Już w wizji naszkicowanej przez przywoływaną D. Sayers język ten był jednym z głównych przedmiotów nauczania. Pomimo że dzisiaj jest "martwy", jego znajomość pozwala skrócić czas nauczania innych przedmiotów nawet o 50 procent. Dzieje się tak, gdyż ucząc się łaciny, uczeń automatycznie poznaje znaczenie wielu terminów technicznych, biologicznych czy humanistycznych, których etymologia pochodzi właśnie z tego języka. W tym sensie ten "niepotrzebny język" stanowi podstawę do łatwiejszego i szybszego zrozumienia zachodniego słownictwa i kultury.

Nowy ruch w Ameryce

Oprócz ruchu skupionego wokół książki Susan Wise Bauer w USA funkcjonuje też wiele ośrodków tworzących narzędzia intelektualne do rozwoju omawianej metody. Wypada wspomnieć tu o instytutach i stowarzyszeniach, takich jak: Circe Instytut, Classical Christian Home Educators czy Association of Classical and Christian Schools (ACCS). To tylko kilka instytucji zaangażowanych w nowy ruch. Organizacje te planowo i systematycznie działają na rzecz upowszechnienia edukacji klasycznej: przygotowują materiały i szkolenia dla nauczycieli oraz publikują książki w tym zakresie. Poza tym powstają szkoły i placówki o takim profilu. Na przykład, w stanie Minnesota funkcjonują dwie prywatne szkoły klasyczne oraz istnieje siedem grup rodzin uczących dzieci w domu, nawiązując do starożytnej metody.

Na rodzimym gruncie upowszechnianie edukacji klasycznej jest o wiele trudniejsze, gdyż nauczanie domowe nie jest jeszcze tak powszechne jak w Stanach Zjednoczonych, a właśnie wokół niego z natury edukacja klasyczna rozwija się najprężniej. Nauczanie w polskich szkołach odbywa się w oparciu o programy ministerialne, a ich twórcy nie są zainteresowani opisywaną tutaj metodą (o ile ją znają). Gdzieniegdzie pojawiają się pojedyncze inicjatywy, które jednak nie mogą przebić się na rynku edukacyjnym. Upowszechnianiem edukacji klasycznej zajmuje się Instytut Edukacji Narodowej z Lublina, inspirowany dziełem życia śp. o. prof. Mieczysława Krąpca, który pobierał klasyczną edukację w gimnazjum tarnopolskim. Instytut prowadzi akcje upowszechniające tradycyjne kształcenie charakteru. Bardzo pomocne w krzewieniu edukacji w tym duchu są prace lubelskich filozofów, a szczególnie prof. Piotra Jaroszyńskiego na temat retoryki.

Odpowiedź na zarzuty

Podstawowy zarzut wysuwany przeciw edukacji klasycznej opiera się na tezie, jakoby w dzisiejszych czasach potrzebna była wiedza specjalistyczna, a nie filologiczna. Takie myślenie ma źródło w ideologizacji oświaty pod pozorem praktycyzmu. W istocie zaś podporządkowuje się wykształcenie polityce państwowej i gospodarczej, zamiast dbać o wszechstronny rozwój osoby. Tego typu podejście znane jest z historii - polegało ono na preferowaniu sztuk niewolniczych (artes serviles), czyli praktycznych. W warunkach współczesnych chodzi o wyszkolenie najemnych pracowników - uzależnionych od seriali telewizyjnych, internetu, kolorowych "pisemek" - którzy dadzą się łagodnie prowadzić przez propagandzistów.

Pomimo nowoczesnej frazeologii edukacyjnej celem sztuk niewolniczych jest przygotowanie ludzi do wykonywania prostych zadań i czynności. W tym sensie - (paradoksalnie!) - kształcenie praktyczne jest niepraktyczne, bo zamyka przed uczniami możliwości rozwoju i nie pomaga w uzyskaniu prawdziwej wolności dzięki zdobytej wiedzy i umiejętnościom.

W rezultacie takie podejście nie służy też gospodarce i państwu, bo akcentowanie kształcenia zawodowego sprawia, że uczeń nie posiada ogólnych umiejętności intelektualnych niezbędnych do szybkiego przekwalifikowania się na niestabilnym rynku pracy. Oparcie programów szkolnych na zasadach zawartych w trivium daje zaś uczniom niezbędne umiejętności zdobywania wiedzy przez całe życie.

Kolejny zarzut dotyczy oskarżeń o elitarność omawianego modelu nauczania. Rzeczywiście - nauczanie wedle starożytnych zasad jest wymagające. Ale każda metoda, jeśli uczeń chce się nauczyć, wymaga zaangażowania i minimum zdolności. Chyba że jest tylko "sztuką dla sztuki". Zastanawia fakt, że socjaliści, którzy nominalnie powinni opowiadać się za "wyrównaniem szans edukacyjnych", odrzucają ten jakże skuteczny model kształcenia. Czyżby tak naprawdę nie zależało im na wyrównaniu szans?

Z kolei w niektórych grupach protestanckich słychać zarzuty, jakoby powrót do antycznej metody prowadził do "zatrucia dzieci pogańskim humanizmem". Takie rozumowanie wynika z nieporozumienia, gdyż przecież tak naprawdę chodzi tu o metodę, a nie treści kształcenia. Jednocześnie trzeba podkreślić, iż ten "pogański humanizm" zawarty w pismach autorów starożytnych stworzył podwaliny pod cywilizację łacińską. Nie sposób jej zrozumieć bez zagłębienia się w podstawowe pisma starożytności (ze wskazaniem oczywiście na ich ciągłość w tradycji katolickiej). Jeden z amerykańskich komentatorów tego sporu zauważył w swoim blogu, że cywilizacja zachodnia zaczęła odchodzić od chrześcijaństwa, gdy porzucono nauczanie języka łacińskiego. Teoretycznie zaś właśnie wtedy - zgodnie z przytaczanym przed chwilą zarzutem - powinno zakończyć się "zatruwanie". Jednak obserwując historię 150 ostatnich lat, mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym: to brak łaciny w programach nauczania prowadzi do odchodzenia od Boga wielu ludzi.


*  *  *

Współczesna szkoła zeszła z trzech dróg kształcenia wyznaczanych ongiś przez trivium, porzuciła też łacinę, lekceważy kształcenie charakteru. Kładzie się nacisk na przekazywanie wiedzy, ale już nie wystarcza czasu na gruntowną analizę treści. Zaniedbywane jest również nauczanie spójnego, logicznego myślenia oraz sprawnego i zrozumiałego wyrażania wiadomości. Oprócz przyczyn ideologicznych źródeł takiego stanu rzeczy należy poszukiwać w gwałtownym rozwoju nauk i chęci wtłoczenia nowych odkryć do programów szkolnych. W szkołach panoszy się encyklopedyzm pozytywistyczny, który każe zapychać umysły dzieci wciąż nowymi wiadomościami. Jest to droga donikąd. Uczniom powinno się przede wszystkim dać narzędzie potrzebne do umiejętnego zdobywania wiedzy i wyposażyć ich w pewien kanon wiedzy ogólnej (w którym powinno znaleźć się miejsce dla klasycznych języków europejskich), a w ramach niego nauczyć skutecznie poznawać, analizować i wyrażać myśli.

Marazm i stagnacja w oświacie oraz wdrażanie nieudanych reform powinny być znakiem dla rządzących, że czas najwyższy bliżej przyjrzeć się sprawdzonym metodom, jeśli się chce osiągnąć autentyczny postęp w edukacji.

Tekst ukazał się pierwotnie w "Naszym Dzienniku".