piątek, 20 sierpnia 2010

Czy "dobre emocje" wystarczą?

Popularna pedagogia głosi pogląd, że w wychowaniu najważniejsza jest więź emocjonalna rodziców z dzieckiem. Jednak czasami rodzice oddani są swoim pociechom całym sercem, ale w tym oddaniu są bezradni wychowawczo, spełniając niemal wszystkie zachcianki dzieci. W imię “miłości” chcą, aby te dobrze się czuły, by im było w życiu łatwiej, by się nie przepracowywały itd.

Osoby o których piszę, nie tyle cechuje wiara w nadzwyczajne efekty wychowawczego bezstresu, co raczej ufność, że więź emocjonalna (nazywana przez nich miłością) sama zmieni ich dzieci. W katolickiej wersji tego sposobu wychowania specyficznie interpretuje się augustiańskie: “kochaj i rób co chcesz?”

Nie można odmówić tej postawie pewnej logiki. Jeśli rodzice dzielą się miłością, dobrocią, to teoretycznie dają dzieciom dobry przykład do naśladowania. W praktyce sprawa jest bardziej złożona. Po pierwsze. Arete (sprawność) jest “efektem czasu i wielokrotnych przełamań”. Dziecko, nawet gdy widzi “dobroć serca” rodziców, w obliczu pokus, przy słabym charakterze, ulegnie im. “Przykłady pociągają” tych, którzy są w stanie sami siebie pociągnąć. Tam gdzie brak podstawowych cnót, gdzie jest słabość ducha, trudno mówić o jakiejkolwiek cudownej przemianie. Owszem nie można wykluczyć powrotu do rodzicielskich przykładów, gdy psychika się wzmocni. Ale niby dlaczego ma się wzmocnić, skoro nie jest wychowywana?

Po drugie. Problem leży w fałszywie pojętej miłości rodzicielskiej, redukowanej do samych emocji. Przesłania ona rzeczywisty obraz dziecka, prowadzi do pobłażliwości, postaw nadopiekuńczych i w efekcie licznych błędów pedagogicznych. Wymaganie od dzieci jest bowiem przejawem odpowiedzialnej miłości! (Jej istotę doskonale opisał C.S. Lewis w książce “Cztery miłości”). Autentyczna miłość rodzicielska przede wszystkim dba o uformowanie cnót. Dlatego trzeba być stanowczym i zdecydowanym, nie cofając się przed egzekwowaniem pewnych zachowań u podopiecznych. Dopiero tak pojmując miłość rodzicielską można  robić “co się chce”.

Sama więź emocjonalna nie wystarczy, sprawności moralne nie wezmą się znikąd. Nad nimi trzeba uparcie, dzień po dniu, pracować. W przeciwnym razie, w pustych miejscach, tam gdzie miały być cnoty, wcześniej czy później zagnieżdżą się wady.