Popularna pedagogia głosi pogląd, że w wychowaniu najważniejsza jest więź emocjonalna rodziców z dzieckiem. Jednak czasami rodzice oddani są swoim pociechom całym sercem, ale w tym oddaniu są bezradni wychowawczo, spełniając niemal wszystkie zachcianki dzieci. W imię “miłości” chcą, aby te dobrze się czuły, by im było w życiu łatwiej, by się nie przepracowywały itd.
Osoby o których piszę, nie tyle cechuje wiara w nadzwyczajne efekty wychowawczego bezstresu, co raczej ufność, że więź emocjonalna (nazywana przez nich miłością) sama zmieni ich dzieci. W katolickiej wersji tego sposobu wychowania specyficznie interpretuje się augustiańskie: “kochaj i rób co chcesz?”
Nie można odmówić tej postawie pewnej logiki. Jeśli rodzice dzielą się miłością, dobrocią, to teoretycznie dają dzieciom dobry przykład do naśladowania. W praktyce sprawa jest bardziej złożona. Po pierwsze. Arete (sprawność) jest “efektem czasu i wielokrotnych przełamań”. Dziecko, nawet gdy widzi “dobroć serca” rodziców, w obliczu pokus, przy słabym charakterze, ulegnie im. “Przykłady pociągają” tych, którzy są w stanie sami siebie pociągnąć. Tam gdzie brak podstawowych cnót, gdzie jest słabość ducha, trudno mówić o jakiejkolwiek cudownej przemianie. Owszem nie można wykluczyć powrotu do rodzicielskich przykładów, gdy psychika się wzmocni. Ale niby dlaczego ma się wzmocnić, skoro nie jest wychowywana?
Po drugie. Problem leży w fałszywie pojętej miłości rodzicielskiej, redukowanej do samych emocji. Przesłania ona rzeczywisty obraz dziecka, prowadzi do pobłażliwości, postaw nadopiekuńczych i w efekcie licznych błędów pedagogicznych. Wymaganie od dzieci jest bowiem przejawem odpowiedzialnej miłości! (Jej istotę doskonale opisał C.S. Lewis w książce “Cztery miłości”). Autentyczna miłość rodzicielska przede wszystkim dba o uformowanie cnót. Dlatego trzeba być stanowczym i zdecydowanym, nie cofając się przed egzekwowaniem pewnych zachowań u podopiecznych. Dopiero tak pojmując miłość rodzicielską można robić “co się chce”.
Sama więź emocjonalna nie wystarczy, sprawności moralne nie wezmą się znikąd. Nad nimi trzeba uparcie, dzień po dniu, pracować. W przeciwnym razie, w pustych miejscach, tam gdzie miały być cnoty, wcześniej czy później zagnieżdżą się wady.
Sama więź emocjonalna nie wystarczy, sprawności moralne nie wezmą się znikąd. Nad nimi trzeba uparcie, dzień po dniu, pracować. W przeciwnym razie, w pustych miejscach, tam gdzie miały być cnoty, wcześniej czy później zagnieżdżą się wady.