czwartek, 20 sierpnia 2009

O pedagogicznym zniechęceniu

“W żadnym zawodzie usposobienie do smutku nie jest tak szkodliwe i tak paraliżujące rezultaty, jak właśnie w zawodzie wychowawczym” - pisał o. Jacek Woroniecki (W szkole wychowania.Teksty wybrane, Lublin 2008, s. 79) Wydawać by się mogło, że ten tomistyczny myśliciel będzie raczej forsował wizerunek smutnego wychowawcy, z groźną miną spoglądającego na swych podwładnych. Wbrew pozorom podejście tomistyczne przeczy utartym stereotypom w tym zakresie.

Nie oznacza to oczywiście, że wychowawca powinien zachowywać się infantylnie, błaznować i wchodzić w rolę „równego gościa”, dając się poklepywać uczniom po plecach. Dominikański teolog i moralista zwraca tylko uwagę na konieczność zachowania pewnego umiaru, którego wymogiem podstawowym jest opanowanie pokusy smutku i zniechęcenia po wejściu do klasy.
.

Osobiste smutki

Wspomniane uczucia mogą mieć źródło w psychice wychowawcy lub w jego problemach osobistych związanych z doraźnymi kłopotami finansowymi, zdrowotnymi czy rodzinnymi. Przynoszenie ich do szkoły odbija się negatywnie na efektach podejmowanych działań edukacyjnych, gdyż zewnętrzna powierzchowność pedagoga stanowi istotny składnik jego oddziaływań. Formowanie charakterów następuje nie tylko poprzez przekazywane treści, ale również przez sposób zachowania, panowanie nad emocjami, mimikę, gesty itp. Z tego względu samowychowanie, tak by negatywne emocje nie przekładały się na relacje z uczniami, jest bardzo ważną umiejętnością pedagogiczną.

Warto tu podkreślić, że obowiązek okiełznania zgorzknienia i generalnie tzw. „humorów” dotyczy także rodziców. O ile nauczycielowi łatwiej jest „wyłączyć się” na kilka godzin i zapomnieć o swoich problemach, to w przypadku rodzica zadanie jest trudniejsze, gdyż musi niemal przez cały dzień zachowywać pogodę ducha. Jest to oczywiście wysiłek tytaniczny, zważywszy na ludzkie słabości i „ciężar materii”, jaki stanowią codzienne życiowe problemy. Niemniej rodzice, o ile chcą zwiększyć efektywność oddziaływań wychowawczych, nie mogą rezygnować z podejmowania wysiłków w tym zakresie.

Panowanie nad smutkiem i zniechęceniem sprawia, że wychowawca promieniuje “radością i pogodą ducha” (tamże, s.79), zarażając otoczenie tak nieodzownym w pracy pedagogicznej optymizmem. Jak mawiał bowiem wspominany już o. Jacek Woroniecki: “zgorzkniały i smutny wychowawca to chodząca contradictio in adiecto (sprzeczność sama w sobie)”(tamże, ss.79-80). Ktoś kto prowadzi ucznia do prawdy i poniekąd szczęścia nie może tego robić ze skwaszoną miną cierpiętnika.

O ile „nastroje” czy „humory” wynikają z problemów osobistych, to o wiele bardziej groźne jest trwałe zgorzknienie, związane z utratą wiary w realne efekty swojej pracy.

Acedia a długomyślność

Acedia jest wadą moralną objawiającą się zniechęceniem i utratą wiary w sens tego, co się robi. Pierwotnie dotyczyła pustynnych mnichów, którzy tracąc sprzed oczu główny cel swego powołania chwiali się w wierze.

Podobne analogie możemy snuć w przypadku pedagoga. Brak wiary w efektywność działań wychowawczych skutkuje utratą motywacji do pracy. Podstawowym zadaniem w tym zakresie jest wypracowanie cnoty długomyślności, pozwalającej spokojnie czekać na owoce własnej pracy w przyszłości. Długomyślność jest niejako siostrą bliźniaczką cierpliwości. O ile ta druga znosi przeciągające się w czasie ataki zła, bólu, cierpienia, to długomyślność nie tyle walczy ze złem, co z brakiem spodziewanego dobra (tamże, ss.241-243).

Nieraz chciałoby się natychmiast widzieć efekty pracy, ale to jest najczęściej niemożliwe. Owoce będą widoczne za kilka, czasami kilkanaście lat! Brak omawianej cnoty sprawia, że wielu pedagogów ulega pokusie tzw. „przekreślenia” wychowanków („Z niego już nic nie będzie”). Niejednokrotnie takie „przekreślenie” jest oparta na – do pewnego stopnia - racjonalnych przesłankach. Jednakże nigdy nie można zapominać, iż pracujemy na szczególnym „materiale”, jakim jest wolny człowiek, który zawsze może się zmienić, poprawić, nawrócić. Ponadto wspomniane przesłanki często mimo pozorów racjonalności bywają iluzoryczne. Niedoświadczeni pedagodzy mają np. skłonność do postrzegania przejściowych przekonań, postaw i zachowań typowych dla okresu dojrzewania, za finalny etap rozwoju danego człowieka. Co najpierw radykalizuje ich postawy, a potem rodzi zniechęcenie i pedagogiczną apatię. Zachowanie wychowawcy powinno tu być o wiele bardziej dalekowzroczne i świadome fizjologicznego kontekstu zachowań uczniowskich.

Pesymizm pedagogiczny bywa niebezpieczny jeszcze z jednego powodu. Głównym zadaniem wychowawcy jest wspieranie wychowanka i budzenie motywacji do jego wewnętrznej przemiany. Jeżeli nawet okoliczności wskazują na zewnętrzne przeszkody, to długomyślny pedagog powinien być tym, który mimo wszystko wierzy w ostateczny sukces swojego podopiecznego. Dlaczego jest to takie ważne? Otóż słowa wypowiedziane przez osoby znaczące, będące autorytetem dla innych, mają niezwykłą moc sprawczą. Stają się niejako fundamentem, na którym uczeń buduje wiarę w siebie i zmienia swoje dotychczasowe zachowanie. Stefan Garczyński pisał: „trzeba dać rozkaz i siłę z rozkazem” (cyt. za: o. Jacek Woroniecki OP, Umiejętność rządzenia i rozkazywania , Lublin 2001, s.26). Taką właśnie siłę powinien dawać pedagog. Historia zna wielu dowódców wojskowych, którzy ufając w ostateczne zwycięstwo, dokonywali cudów mobilizacji swych żołnierzy. Ci zaś odpowiednio zmotywowani sprawiali, że „niemożliwe” stawało się „możliwe”. Na podobnej zasadzie dzieci słysząc od swoich ojców, czy wychowawców, że są w stanie wbrew swoim wątpliwościom dokonać określonych rzeczy, zaczynają w to wierzyć, a z wiarą przychodzi zwycięstwo.

W związku z powyższym, nie należy puszczać mimo uszu uczniowskiego marudzenia i narzekania („Znowu mi się nie uda”, „Nie potrafię” itp.) i to przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, uczniowie narzekający na własne słabości mogą podświadomie oczekiwać od nas wsparcia, otuchy, docenienia. Nie wykluczone, że chcą tylko usłyszeć: „potrafisz!” i „uda ci się!”. Po drugie, ten szczególny rodzaj marudzenia świadczy, że jesteśmy dla dziecka osobą znaczącą, na opinii której mu zależy. Z tego względu poważnym błędem byłoby lekceważenie tego wołania o pomoc.

Wychowawcy powinni wykorzystać tę szansę do utwierdzenia swojego autorytetu i do tego, by coś realnie zmienić w życiu wychowanka.