wtorek, 9 marca 2010

Gdy dziecko porzuca Kościół...

Amerykański jezuita ojciec John A. Hardon S.J. w jednym ze swych artykułów opisuje przypadek rodziny, w której katoliccy rodzice z wielkim poświęceniem wychowywali siedmioro dzieci. Po ludzku patrząc dali z siebie wszystko, a jednak to nie wystarczyło. Dzieci wchodząc w lata dwudzieste swojego życia po kolei porzucały wiarę dzieciństwa.

Popularny jest pogląd, że odejścia od wiary (formalne) czy praktyczne (zanurzenie się w grzechu) osób pochodzących z rodzin katolickich, wynika z jakiegoś błędu wychowawczego, być może ukrytej hipokryzji w zachowaniach rodziców, rygoryzmu itp. Jednak w dzisiejszych czasach proste zrzucanie winy na matkę czy ojca, gdy dzieci spędzają mnóstwo czasu poza domem, i gdy media chcąc niechcąc przejmują rolę wychowawczą, niekoniecznie musi być uprawnione.

Oczywiście rodzice nie mogą czuć się rozgrzeszeni. Muszą zdać sobie sprawę, że wychowanie w dzisiejszych czasach wymaga o wiele więcej wysiłku, niż przed wiekami. Świat ze swoją prymitywną kulturą, mediami, zdeprawowanymi szkolnymi kolegami, oferuje naszym dzieciom atrakcyjne życie bez Boga i dorzuca gratis kompleksowy zestaw patologii (narkotyki, alkohol, pornografia, przestępczość). Pokusa jest na tyle silna, iż młody człowiek bardzo często przegrywa, bo choć niejednokrotnie przekazano mu tzw. “wartości chrześcijańskie”, to nie ukształtowano w nim odpowiednich sprawności moralnych (cnót), dzięki którym mogłyby te wartości wcielać w życie i przeciwstawić się pokusom.

Dlatego właśnie wychowanie musi stać się rodzajem walki i zostać przeniknięte duchem heroizmu. Rodzicom powinno towarzyszyć przekonanie, że jest ono najważniejszym zadaniem ich życia. Nie własna kariera, nawet nie zarabianie pieniędzy na utrzymanie dzieci, ale przede wszystkim formowanie charakterów najmłodszych.

Jakie formy powinna przyjąć owa walka? Istnieją trzy podstawowe drogi działania wychowawczego: “modlitwa wychowawcza”, praca formacyjna nad ukształtowaniem cnót oraz własne uświęcenie. Te trzy elementy są ze sobą wzajemnie powiązane i choć decydujące znaczenie ma “modlitwa wychowawcza”, to jej skuteczność w dużej mierze uzależniona jest od naszego osobistego uświęcenia. A z kolei nasze osobiste uświęcenie i roztropność wpływa na jakość oddziaływań wychowawczych. Przykład rodziców i zachowanie wysokiego poziomu moralnego ma podstawowe znaczenie dla formacji dzieci.

“Modlitwa wychowawcza” jest swoistym duchowym zmaganiem się o dziecko. Chodzi o modlitwę w szerokim znaczeniu tego słowa, czyli także o post, Eucharystię czy ofiarowywanie cierpień w intencji dzieci. Gdy tego nie ma, to nawet najlepsze konserwatywne wychowanie nic nie pomoże! Stałą modlitwę różańcową czy komunię w intencji najmłodszych można przyrównać do kapitału zbieranego w boskim banku, który wcześniej czy później musi spowodować wylanie łaski Bożej.

Modlitwa jest fundamentem, na którym staramy się budować cnoty. W omawianym kontekście należy zwrócić szczególną uwagę na formowanie: pobożność (uczenie praktyk religijnych) oraz cnót teologalnych: miłości, wiary i nadziei. Jednocześnie trzeba uważać, by nie rozbudowały się wady, które prowadzą do ateizmu praktycznego (ciekawe uwagi na ten temat można znaleźć w książce ks. Marka Dziewieckigo: Młodzi pytają o Boga, człowieka i chrześcijaństwo) Zanim jednak Czytelnik zajrzy do tej lektury warto zwrócić uwagę na pewne, wyostrzając głównie czujność na niebezpieczeństwo rozwiązłości moralnej i chciwości.

Świat współczesny stwarza dogodne warunki dla rozwoju tych wad, a te czynią wyjątkowe spustoszenie w duszach ludzkich. Wady wprowadzają stały rozdźwięk między wyznawanymi poglądami, a realnym postępowaniem. W efekcie: albo człowiek podejmuje z nimi walkę, albo pogrąża się w wadach odstępując od swoich przekonań, by uciszyć wyrzuty sumienia.

Jaki zatem błąd popełnili rodzice przywołani na początku artykułu? Za mało modlili się? Dali dzieciom powierzchowną formację religijną? Czy może sami nie byli dostatecznymi wzorami dla nich? Trudno to oczywiście z dystansu ocenić. Z pewnością jakiś błąd popełniono. Niemniej warto podkreślić, że nawet w zaistniałej sytuacji nie wszystko zostało utracone.

Z chrześcijańskiego punktu widzenia proces wychowawczy trwa do samej śmierci, a o jego powodzeniu w ostateczności zawsze decyduje to, czy na łożu śmierci dorosłe dziecko poprosiło o kapłana czy odeszło z tego świata bez niego. 

Pierwotnie w miesięczniku "MOJA RODZINA".