czwartek, 17 czerwca 2010

Religia w szkole - kontekst sporu

W odpowiedzi na ostatni wyrok  Trybunału w Strasburgu  w sprawie nauczania  religii w polskich szkołach, przypominam mój starszy tekst, analizujący ten problem. Jego pierwotny tytuł brzmiał: Wliczanie oceny z religii do średniej - ideologiczny kontekst sporu.

W ustawie o systemie oświaty z 7 września 1991 roku zagwarantowano prawo do nauczania religii w szkołach. Szczegółowe zasady reguluowały kolejne rozporządzenia ministrów. Do tej pory nie wliczano ocen z religii do średniej. Rozporządzenie ministra Romana Giertycha z dnia 13 lipca 2007 r. wprowadza istotne novum, czytamy w nim bowiem między innymi: „Uczniowi, który uczęszczał na dodatkowe zajęcia edukacyjne lub religię albo etykę, do średniej ocen (…) wlicza się także oceny z tych zajęć”.

W odpowiedzi Sojusz Lewicy Demokratycznej zaskarżył powyższy zapis do Trybunału Konstytucyjnego, twierdząc, iż jest on niezgodny z Konstytucją. Równocześnie w prasie ukazało się mnóstwo alarmistycznych tekstów, które straszyły ograniczeniem praw obywatelskich.

Kościół a szkoła

W cywilizacji zachodniej „Kościół” i „szkoła” to dwa pojęcia ściśle ze sobą związane. Już Sobór w Konstantynopolu (381 roku po Chrystusie) zachęcał duchowieństwo do zakładania po wsiach i miastach szkół bezpłatnych do nauczania sztuk wyzwolonych (1). Można powiedzieć, że Kościół tworząc szkoły i uniwersytety zbudował od podstaw edukację zachodnią. W szkołach tych nauczano również przedmiotów „świeckich”.: „Rzecz przy tym dla „chrześcijańskiego średniowiecza” niezwykle charakterystyczna – pisze cytowany wyżej autor. - Pielęgnując troskliwie starożytne tradycje, szkoły te nauczały wyłącznie przedmiotów świeckich: gramatyki łacińskiej, literatury klasycznej, retoryki, prawa i medycyny” (2). Feliks Koneczny zauważył nawet, iż religia, jako osobny przedmiot pojawiła się w programach szkolnych dopiero w XVI wieku. Wcześniej nie było to konieczne, gdyż całe nauczanie było z gruntu katolickie (3).

Obecnie mamy do czynienia z sytuacją odwrotną: programy szkolne są areligijne (często nawet antyreligijne), a katecheza stanowi jedno z nielicznych ustępstw na rzecz religijnego kształcenia młodzieży. Do takiej sytuacji doprowadziło szereg procesów o charakterze ideologicznym. Ich najbardziej spektakularnym wyrazem stało się upaństwowienie oświaty. Prawie równocześnie polityczni władcy zaczęli podporządkowywać nauczanie celom politycznym. W efekcie mieliśmy “oświatę” marksistowską i nazistowską.

Demokracja liberalna a katecheza

Naiwnością byłoby sądzić, iż tylko rządy dyktatorskie w XX wieku dopuszczały się prześladowań religijnych w szkołach. Również w ramach szeroko pojętej tradycji demokratycznej i liberalnej, pomimo towarzyszących jej haseł pluralizmu i tolerancji, dosyć często spotykamy się ze zjawiskiem rugowania bądź marginalizowania katechezy z systemu oświaty.

Spektakularne przypadki odnotowano już w czasach rewolucji francuskiej. M. Le Peletier (przyjaciel Robespierre’a) optował za całkowitym wykluczeniem religii z systemu edukacyjnego. W jego koncepcji nie było miejsca dla nauczanie o Bogu nawet w kościołach (4). Z kolei za czasów Komuny Paryskiej sekularyzowano zakłady wychowawcze (1871 r.), zamykano szkoły zakonne i wyrzucano księży ze szkół (5). Te działania kontynuuje Juliusz Ferry w latach 1880-1882, przeprowadzając wiele antykatolickich reform szkolnych (6).

Belgia w tym samym czasie jest areną wydarzeń zwanych„wojną szkolną” (1878-1884). Minister kultu oświadczył wówczas: „na ziemi znajduje się jeden trup, który blokuje drogę do postępu, to trup przeszłości – to katolicyzm!”. W 1879 uchwalono prawo o szkołach elementarnych bez religii. Arcybiskup August Deschamps zagroził ekskomuniką rodzicom wysyłającym dzieci do takich szkół. W efekcie we Flandrii 580 tyś. uczniów chodziło do szkół katolickich, a 333 tyś. do państwowych (7).

W ramach “demokratycznej walki” o tzw. świeckie państwo próbowano także zastąpić religię “podobnymi” przedmiotami. Przykładem takiego działania była chociażby propozycja zastąpienia religii – świecką nauką moralną, zgłoszona w 1794 roku przez Benjamina Franklina (Stany Zjednoczone) (8). W innej wersji zamiast etyki proponuje się religioznawstwo (np. współcześnie Neil Postman).

W ramach tradycji liberalnej istnieje też drugi nurt - dopuszczający religię. Mówi się wtedy o tzw. szkole symultanicznej, która, choć z zasady areligijna, daje katolikom “specjalne okienko”, choć, jak to widać z medialnych polemik, próbuje je ograniczać w każdy możliwy sposób.

Kontrowersje lat 90. ubiegłego stulecia

Po roku 1989 wydawało się że powrót katechezy do szkół stanie się czymś oczywistym. Jednakże jej wprowadzenie w roku 1990 wywołało gwałtowny sprzeciw środowisk lewicowych. Dotyczył on zarówno pierwszej Instrukcji wprowadzającej katechezę do szkół, jak i rozporządzenie ministra Andrzeja Stelmachowski z 1992 roku w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w szkołach publicznych. Skargi w sprawie do Trybunału Konstytucyjnego pisali ówcześni rzecznicy praw obywatelskich, publicyści zaś przestrzegali przed nadchodzącą falą prześladowań religijnych.

Obawy te, jak się z czasem okazało, były bezpodstawne. Realia państwa liberalnego i mody intelektualne panujące w ramach subkultur młodzieżowych w praktyce wykluczają taką możliwość. Tak naprawdę większym zagrożeniem jest odwrotne zjawisko. To dzieci religijne narażone są – szczególnie w skupiskach wielkomiejskich - w o wiele większym stopniu na wyśmiewanie i pogardę przez swych rówieśników. Pomimo tych oczywistości część środowisk politycznych i opiniotwórczych wciąż próbuje podgrzewać atmosferę. Ma to miejsce także przy okazji dyskusji na temat wprowadzenia religii do przedszkoli, jak i matury z tego przedmiotu.

Ważniejsze zarzuty

Główny zarzut stawiany przez przeciwników rozporządzenia o wpisywaniu oceny z religii do średniej opiera się na twierdzeniu, iż uczniowie, którzy nie uczęszczają na katechezę, tracą możliwość podwyższenia średniej. Wiąże się to z faktem, iż w wielu szkołach nie są organizowane w zastępstwie lekcje z etyki. Średnia ocen zaś ma znaczenie w kontekście ubiegania się o przyjęcie do szkół ponadgimnazjalnych, gdzie młodzież przyjmowana jest na podstawie konkursu świadectw.

Pytanie jakie się w związku z tym nasuwa brzmi: dlaczego Kościół ma ponosić konsekwencje organizacyjnej niewydolności państwa? Czyżby organizacja zajęć lekcyjnych należała do kompetencji Kościoła? Odnosi się wrażenie, że krytycy mają do biskupów pretensje, że … zbyt duża liczba wiernych sprawia, iż nie ma chętnych na lekcje etyki i szkołom nie opłaci się ich organizować.

Równocześnie w debacie publicznej pomijano z reguły fakt, iż zgodnie z cytowanym rozporządzeniem do średniej wlicza się także stopnie z pozostałych zajęć dodatkowych. Równie zasadnie można więc czynić podobne zarzuty dyrektorom, którzy organizują zajęcia dodatkowe np. z języka hiszpańskiego, a nie zapewniają lekcji dla chętnych, którzy chcieliby się uczyć języka włoskiego. Przecież uczniowie ci również, nie mając alternatywy, tracą szansę podniesienia swojej średniej!

Brak konsekwencji ujawnia się także w przypadku uczniów zwolnionych (z przyczyn zdrowotnych) z kultury fizycznej. Uczniowie ci także mogą czuć się “dyskryminowani”. Tracą przecież możliwość podniesienia średniej - i to nie z własnej winy. Niestety, nikt nie upomina się o zastępcze zajęcia dla nich. Dlaczego?

Inny nośny medialnie zarzut brzmi: Kościół nie mogąc inaczej przymusić dzieci do nauki religii chce stosować metody perswazyjne, do jakich należy zaliczyć posługiwanie się skalę ocen. Argument ten odwołuje się do nośnych propagandowo „inkwizytorskich zapędów Kościoła” – taką mniej więcej sugestię odczytujemy w tym zarzucie. Dodatkowo mamy tu do czynienia ze zwykłą demagogią. W wychowaniu i nauczaniu ważna jest co prawda motywacja wewnętrzna. Jednakże podważanie znaczenia motywacji zewnętrznej jest oczywistym nonsensem. Człowiek w sposób naturalny potrzebuje bodźców wzmacniających wolę - szczególnie w okresie dorastania, gdy charakter jest jeszcze chwiejny i mało ustabilizowany. Pomagają mu one panować nad wolą.

Gdyby konsekwentnie trzymać się takiej argumentacji, to wypada zrezygnować z ocen z matematyki czy języka polskiego. Bo skoro stawia się zarzut katechetom, że nie potrafią zachęcić młodzieży do nauki, to dlaczego nie stawia się podobnego zarzutu wobec matematyków i polonistów?

Podsumowanie

Przedstawiony powyżej kontekst historyczny, jak i tendencyjność argumentów przeciwników wliczania oceny z religii do średniej, potwierdza ideologiczny wymiar sporu. Nie ulega wątpliwości, że wielu krytyków cytowanego rozporządzenia kieruje się w swoim działaniu przede wszystkim uprzedzeniami religijnymi, a to w sposób zasadniczy obniża merytoryczną siłę ich argumentów. Wszelkie bowiem racjonalne poszukiwanie prawdy wymaga odrzucenia na bok balastu własnych uprzedzeń. W przeciwnym razie w debacie będzie się dobierało argumenty do wcześniej założonej tezy. Wydaje się, że w powyższym przypadku mamy do czynienia z taką sytuacją. Trudno bowiem racjonalnie uzasadnić tezę, dlaczego dyskryminowanie nauczania religii, tak bliskiej olbrzymiej większości Polaków, miałoby być w jakikolwiek sposób uzasadnione.

Przypisy:

1. Por. Łukasz Kurdybacha, Z historii walki o szkołę świecką, Warszawa 1961, s.12.
2. Ł. Kurdybacha, dz. cyt., s.8.
3.Por. F. Koneczny, Napór Orientu na Zachód, Lublin 1999, s 87
4. Tamże, s. 43
5. Tamże, s. 65
6. Tamże, 66-67
7. Ks. Marian Banaszak, Historia Kościoła katolickiego, cz. 3, Warszawa 1991, s.259.
8. Ł. Kurdybacha, dz. cyt., s. 46.